środa, 24 lipca 2024

Rozdział IX - ZAKOŃCZENIE

Jak na deszczu łza,
cały ten świat nie znaczy nic, o nic
Chwila która trwa, może być najlepszą z twoich chwil
Najlepszą z twoich chwil”

-Dżem -Do kołyski

Stałem pośrodku długiego korytarzu, który zdawał się nie mieć końca. Mgła unosząca się dookoła, sprawiała, że nawet boczne ściany wyglądały, jakby znajdowały się daleko. Czułem strach i niepewność. Im dłużej wpatrywałam się w dal, tym bardziej miałem wrażenie, że droga przede mną jeszcze bardziej się wydłuża. Stopniowo wszystko zaczynało się kołysać i oddalać. Ściany, sufit, podłoga... Jeszcze chwila i miałem znaleźć się w bezkresnej przestrzeni. Coraz szybciej... Czułem jakbym zaczynał spadać. Mimo przerażenia, biernie poddałem się temu uczucie. Nie miałem siły, aby walczyć. Wszystko się oddalało, powoli znikało...

- Kiba...

Odwróciłem się gwałtownie, słysząc czyjś szloch. Znałem ten głos. Melodyjny, kojący... Znałem go bardzo dobrze.

Znów stałem w korytarzu. Tym razem jednak dużo bardziej rzeczywistym niż chwilę wcześniej. Biało siwe płytki na ścianach i ciemno szare, winylowe panele na podłodze.

Szpital... 

W ciągu ostatnich kilku tygodni poznałem to miejsce aż za dobrze. Nie mógłbym go pomylić z niczym innym.

Nadal zdezorientowany, wędrowałem wzrokiem po całej przestrzeni, aż w końcu moją uwagę przykuła postać w oddali. 

Nie. Stały tam dwie osoby.

Przechyliłem nieco głowę, mrużąc przy tym oczy, aby lepiej widzieć. Gdy chciałem ruszyć na przód, poczułem dziwne i w jakimś stopniu wręcz przerażające uczucie. Miałem bowiem wrażenie, że płynę do przodu, jakby był całkowicie poza grawitacją. Z jednej strony, napawało mnie to strachem, ale z drugiej, nie miałem zamiaru się na tym skupiać. 

Czy to... Czy tam w oddali widziałem ją?

- Widziałam, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że źle się czuje. Powinniśmy byli go nie słuchać i iść z nim. Powinnam...

- I co? Siłą byś go zaciągnęła do szpitala? Nie poszedłby. Gdybyście go odprowadzili do domu, mogłoby się skończyć dużo gorzej.

- Wiem, ale... - kobieta z  trudem powstrzymywała się od płaczu, co chwilę wycierając oczy. - Głupia liczyłam, że wszystko samo się naprawi... Że wystarczy, gdy nie będę się wtrącać... - Znów zakryła twarz w dłoniach. Odwrócony do mnie plecami, przed nią stał wysoki chłopak. Blondyn. Przygarbiony, ze zwieszonymi rękoma. Zdawał się jej przez chwilę bacznie przyglądać. W końcu uniósł dłoń i położył na jej ramieniu.

- Hinata...

- Przepraszam cię!- przerwała mu z płaczem. - To co zrobiłam, było niewybaczalne. Gdybym tylko była silniejsza, dałabym wam spokój. Powinnam gdzieś odejść, zniknąć na jakiś czas, a tak... Wszyscy cierpią. W dodatku Kiba... - głos jej się załamał i ponownie spuściła głowę, ukrywając twarz w dłoniach. Blondyn westchnął ciężko, ściskając mocniej jej ramię. W pewnym momencie, po prostu przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Dziewczyna zdawała się w ogóle tym nie przejmować.

- Każdy ma prawo do błędów. Czasem ciężko jest nam podjąć jakąś decyzję, a z biegiem czasu problem tylko narasta. Ja sam też długo czekałem. Zwodziłem cię, ignorowałem. Powinienem z tobą porozmawiać dużo wcześniej, ale mi również brakowało odwagi. Byłem samolubny, wierząc że będziesz na mnie wiecznie czekać. Życie cały czas się toczy, a ja założyłem, że twoje będzie niezmienne tak długo, jak będę chciał. Przepraszam cię za to- powiedział, tuląc ja i patrząc przed siebie. Hinata tylko podkręciła głową.

- Nie... - mruknęła. - Nie rób tego. Nie usprawiedliwiaj mnie i nie próbuj brać winy na siebie. Po prostu... zostawmy to teraz - dokończyła szeptem. Naruto przytulił ją jeszcze mocniej. - Nie dam rady... Czuję, że on... 

Odejdę? Pomyślałem sobie, gdy tak im się przyglądałem. W tej dwójce było dla mnie coś takiego... oczywistego? Tak. Czułem to. Uczucie, które ich łączyło. Czy dopiero teraz się zrodziło, czy po prostu wcześniej go nie dostrzegałem? A może moje uczucia były tak silne, że przyćmiewały te ich delikatne czułości? Co się z nimi stało? Co z moją miłością? Nie przysłaniała już mi tej dwójki. Czy to oznaczało, że... umarłem?

    Strach. Panika. Dreszcze. Duszności. Wszystko nagle mnie dopadło. Przerażenie chwyciło za gardło tak mocno, że nie byłem w stanie zaczerpnąć powietrza. Nagle zacząłem spadać w dół. Coś ciągnęło mnie coraz szybciej, a ja czując dławiące łzy, nie mogłem nic zrobić. Zostałem sam. Sam w ciemności. Umarłem. 

 

    Silny cios, jaki otrzymałem prosto na klatę, sprawił, że cale moje ciało zdrętwiało. Byłem w środku jakiejś walki. Zapach krwi i aura przerażenia unosiła się w powietrzu. Wyraźnie to czułem. Drażniący pisk przeszył moją głowę. Miałem wrażenie, że zaraz popękają mi bębenki. Dlaczego było tak ciemno? Czemu nie mogłem się ruszyć?! Czułem ból w każdym centymetrze swojego ciała. Ogromny ciężar spoczywał na mojej klatce piersiowej, przez co nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Próbując jakkolwiek z tym walczyć, poczułem, jakbym znów się zapadał, a cały ból odchodził. To było znacznie przyjemniejsze, niż agonie sprzed sekundy. Nim jednak ból całkowicie zniknął, coś ponownie uderzyło mnie, jakby prosto w serce. To było tak okropne, że miałem ochotę krzyczeć. Zostawcie mnie! Chcę stąd uciec! Nie męczcie mnie już! Ale moich krzyków nikt nie słyszał. Te tortury trwały godzinami. Przynajmniej tak mi się zdawało.

- Jest. - Usłyszałem czyjś pewny głos. - Mamy go. Stabilny. - Po tych słowach, moje ciało jakby trochę się rozluźniło. Nie tyle czułem teraz ból, co ogromny dyskomfort. Miałem wrażenie, że cały czas drżę. 

- No już, już... Zaraz poczujesz się lepiej. - Ktoś dotknął mojego czoła, mówiąc do mnie kojącym tonem.

- Weź się w garść, Kiba! Skopię ci dupę, jeśli jeszcze raz zrobisz mi taki numer!

- Pani Inuzuka, proszę zaczekać na zewnątrz!

- Mamo! Daj im pracować!

- Ino! Co z nim?

- Sakura! Jak dobrze, że już jesteś. Zatrzymał się na dłuższą chwilę, ale udało nam się przywrócić funkcję życiowe. Jest stabilny. Wykryliśmy jednak w jego ciele truciznę, która znacznie wyniszczyła jego organizm. 

- Trucizna? Ilość, która została nie powinna... Pozwólcie.

    Poczułem przyjemne mrowienie na mostku, które przesuwało się w różnych kierunkach. To Sakura. Musiała zastosować te swoje sztuczki, którymi mnie zawsze badała. W tonie jej głosu wyczułem niepokój. Czyżby popełniła błąd? A może trucizna, którą miałem w sobie miała nieznane jej dotąd właściwości?

Nieprzyjemne uczucie w lewym boku. Zacisnąłem szczęki. Słyszałem cichy jęk pani doktor. Chyba rozpoczęła procedurę wydobywania szkodliwych substancji z mojego ciała. Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu skończyła. Odetchnęła z ulgą. 

- Zanieście próbki do laboratorium. Mam pewną teorię i muszę to zbadać.. Myślę, że na ten moment nic mu nie zagraża. - Nie wiem jak, ale słyszałem, że się uśmiecha. - Oczywiście pod warunkiem, że będzie przestrzegał zaleceń. 

- Całe szczęście.- Ktoś złapał mnie czule za dłoń, ściskając ją lekko. - Kiba?

Aż sam byłem w szoku, ale jakoś udało mi się unieść powieki. Jasne światło w pomieszczeniu strasznie mnie drażniło, a obraz był mocno rozmyty. Po chwili jednak, nieco przywykłem i wszystko stawało się coraz bardziej wyraźne. Ujrzałem przed sobą uśmiechniętą Ino, która wpatrywała się we mnie szklistymi oczami, a obok niej Sakura. Z tyłu kręciła się pani Shizune i kilka nieznanych mi pielęgniarek.

- Co się... - szepnąłem, ale poczułem w przełyku potworną suchość i podrażnienie. Sakura ostrożnie podsunęła mi kubek ze słomką i delikatnie uniosła moją głowę. 

- Byłeś zaintubowany, więc możesz czuć pewien dyskomfort w przełyku. Pij bardzo powoli - powiedziała. 

Delikatny? No ona to akurat nie wie chyba, co to słowo znaczy. Wszystko jednak zaczynało do mnie powoli docierać. Najwyraźniej było naprawdę kiepsko, sądząc po tym, co usłyszałem. Mało brakowało, a udałbym się już na tamten świat. Moje osobiste lekarki jednak postanowiły siłą zaciągnąć mnie tu z powrotem. Cóż, miałem szczęście, że trafiłem na ich dyżur. 

    Niepewnie spojrzałem na Ino, starając się doszukać w jej oczach jakiś odpowiedzi. Uśmiechnęła się ciepło, ściskając mocniej moją dłoń. 

- Wszystko będzie dobrze - szepnęła. -  Hinata, Shino, Shikamaru... Naruto. Wszyscy przyjaciele bardzo się o ciebie martwią. To wszystko działo się tak szybko, ale już w większości zdążyli się zbiec do szpitala. Shizune właśnie poszła ich poinformować, że mogą odetchnąć - wyjaśniła, po czym uśmiechnęła się szerzej i zerknęła na Sakurę. - Obawiam się jednak, że najpierw dostaniesz ochrzan od swojej rodzicielki. Postaram się ją przekonać, żeby była delikatna. 

Odwzajemniłem uśmiech, wiedząc jaka jest moja matka. Swoją miłość zwykle przekazywała poprzez krzyk i wyzwiska. Zastanawiałem się jednak, co robił tutaj Naruto? Czyżby chciał się upewnić, że skonałem? A może w razie co, będzie próbował udusić mnie poduszką? W głębi duszy jednak wiedziałem, że Uzumaki taki nie jest. Chyba nic, co bym zrobił, nie sprawiłoby, że szczerze życzyłby mi śmierci. Nawet jeśli on sam twierdził inaczej.

Zapewne chciał pocieszyć Hinatę. Ona to dopiero musiała to przeżyć. Narobiłem jej niezłego stracha. W sumie dobrze, że stałem się jakimś bodźcem, który sprawił, że tych dwoje mogło się przynajmniej znów zacząć tolerować. Mimo wszystko, miałem ogromne wyrzuty sumienia, że ktoś może czuć do Hinaty tak wielką złość, jaką zapewne wtedy poczuł Naruto. Miałem szczerą nadzieję, że jej wybaczy.

            Cóż… Ino jednak nie zdołała spełnić swojej obietnicy, bo już po kilku chwilach, do Sali wparowała Tsume, a tuż za nią moja siostra i Akamaru. Chyba nikt nie chciał zadzierać z moją matką w tym stanie, że wpuścili nawet mojego przyjaciela. Obyło się jednak bez solidnego ochrzanu, i łomotu. Wręcz nieco mnie to zaniepokoiło. Naprawdę musiałem fatalnie wyglądać, bo w oczach obu kobiet mimo radości w dalszym ciągu dostrzegałem strach i smutek. Nawet Akamaru mi odpuścił. Położył tylko pysk na brzegu łóżka, a ja niczym niedołężny staruch, mogłem go jedynie delikatnie podrapać za uchem. Rozmawialiśmy sobie przez jakiś czas. To znaczy,  one mówiły, ja raczej słuchałem. Dostałem wcześniej zalecenie, aby lepiej nawet nie próbować zbyt wiele się odzywać. Mama z Haną wspominały nasze dzieciństwo. To, jak siostrzyczka mi dokuczała, a później ja jej się odgryzałem. Ileż to Tsume musiała się nawrzeszczeć, aby zaprowadzić w domu trochę porządku. Mój pierwszy kunai. Pierwsze spotkanie z Akamaru. Moje pierwsze prawdziwe treningi… Trochę tego było. Jako rodzina ninja wszystko sprowadzało się u nas do doskonalenia swoich umiejętności. Tylko takie życie znałem.

            Po jakimś czasie, ktoś zapukał do drzwi i lekko je uchylił.

-Można? – Gdy tylko usłyszałem ten melodyjny, delikatny głos, poczułem jak zalewa mnie fala gorąca, a serce zaczyna bić szybciej. Odruchowo spojrzałem na aparatury, do których byłem podłączony. Na szczęście, po za lekkim skokiem ciśnienia, maszyny nie zdradziły mojej reakcji.

- Wchodźcie, wchodźcie! My i tak już się zbieramy – odezwała się mama, machając w kierunku Hinaty i Shino, który wszedł tuż za nią. Obserwowałem każdy jej ruch. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Miała na sobie spódnicę za kolana, a pod nią czarne getry do łydek. Luźna bluza, delikatnie zsuwała się jej z jednej strony, odsłaniając nieco wyrazisty obojczyk. Splecione dłonie i lekko opuszczona głowa. Zerkała na mnie niepewnie. Byłem jak zahipnotyzowany i dopiero po kilku sekundach, zorientowałem się, że Tsume cały czas coś do mnie nadaje. – Przygotuję pokój i jak tylko wyjdziesz ze szpitala, wprowadzasz się z powrotem do domu. Koniec tej samowolki i braku dyscypliny. Dopilnuję, żebyś stanął na nogi – powiedziała z szerokim uśmiechem, złośliwie szczypiąc mnie w policzek i czochrając po włosach.

Po moim trupie, pomyślałem sobie, ale zachowałem tą uwagę dla siebie. Chyba było jeszcze za wcześnie na czarny humor.

Hana również się pożegnała, dając mi lekkiego kuksańca  ramię, a Akamaru tylko wtulił się w moją dłoń, popiskując przy tym głośno.  Po chwili część odwiedzających wyszła i w Sali została tylko drużyna ósma. Gdy tylko drzwi się zamknęły, Hinata jakby od razu się rozluźniła i niemalże podbiegła do mnie, siadając na krześle przy łóżku.

- Kiba… - chyba chciała powiedzieć coś więcej, ale głos ugrzązł jej w gardle. Wydęła lekko usta, powstrzymując się od płaczu, po czym ukryła twarz w mojej dłoni, ściskając ją mocno.

- Gdyby nie szybka reakcja Naruto, prawdopodobnie byłoby za późno – odezwał się nagle Shino. Spojrzałem na niego pytająco. – Miałeś zawał i straciłeś przytomność. Naruto nie chciał czekać na przybycie medyków, tylko sam cię przyniósł do szpitala. Od razu przejęły cię Shizune i Ino, a gdy tylko Sakura skończyła operację, również się zjawiła.

Pokiwałem lekko głową, zaciskając pięści. Co właściwie miałem zrobić z tą informacją? Całować ich po nogach? Z jednej strony cieszyłem się, że żyję. Ogarniał mnie teraz dziwny spokój, a wręcz uczucie zobojętnienia. Może to efekt jakiś leków? Niemniej jednak, nie lubiłem być niczyim dłużnikiem. Jak przez mgłę pamiętałem wydarzenia sprzed… zawału?! Cholera, całe życie myślałem, że zawał mogą mieć tylko starzy ludzie, a tu proszę. Przystojny, wysportowany, młody i po… zawale. Ech, moje ciało coraz  bardziej mnie ostatnio zawodziło. Czy to możliwe, że złość, którą wtedy czułem doprowadziła do takiego stanu? Skąd w ogóle wzięło się we mnie tyle gniewu? W tym momencie miałem żenujące wrażenie, że moja reakcja była absurdalna. Chciałem zabić Uzumakiego, bo rozmawiał z jakąś dziewczyną? Co też mi strzeliło do tego łba?!

            Uczucie wstydu, zastąpiła czułość, gdy tylko zerknąłem w bok na tulącą się do mojej dłoni Hinatę. Oparta policzkiem o moją skórę, przyglądała mi się teraz uważnie. Najwyraźniej już się trochę uspokoiła. Uśmiechnąłem się do niej ciepło, lekko ściskając jej dłoń, która była cały czas spleciona z moją.

- Przepraszam… - wycharczałem. A gdy już chciała odpowiedzieć, dokończyłem, odwracając się do Shino. - … że się martwiliście.

- Postąpiliśmy lekkomyślnie. Teraz, gdy o tym myślę, twoje zachowanie znacznie odbiegało od normy. Powinniśmy byli odprowadzić cię do domu – odparł Aburame z logiką. Wzruszyłem ramionami, kręcąc przy tym głową.

- Tego nie dało się… przewidzieć. – W gardle nadal strasznie mnie kuło. – Nikt tu nie jest winny – dodałem i z grymasem zacząłem chrząkać, łapiąc się przy tym za gardło. Hinata ścisnęła mnie tylko mocniej za rękę, jakby chciała dodać mi otuchy, natomiast Shino spoglądał w naszym kierunku, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.

- Przyniosę coś do picia – powiedział nagle i nie czekając na żadną odpowiedź, wyszedł pośpiesznie z Sali. Oboje z Hinatą wymieniliśmy zaskoczone spojrzenia, po czym odwróciliśmy wzrok w kierunku szafki obok łóżka, na której stał kubek z wodę. Ponownie spojrzeliśmy sobie w oczy i w jednej chwili wybuchliśmy śmiechem.

- Kombinator… Nie ma szans, że tego nie widział – szepnąłem z wysiłkiem. Dziewczyna wstała i cały czas się śmiejąc, okrążyła łóżko, aby dostać się do szafki. Chwyciła kubek i zbliżyła słomkę do moich ust, abym mógł się na pić.

- Cały Shino. Szukał wymówki, żeby zostawić nas samych – powiedziała spokojnie, przyglądając mi się. Jak tylko wziąłem kilka łuków, odstawiła kubek z powrotem na szafkę i przysunęła sobie krzesło, tym razem zajmując miejsce z drugiej strony. Chwyciła mnie za rękę, delikatnie głaszcząc palcem wkłucie, które miałem tuż nad nadgarstkiem. Uśmiechała się ciepło. W jej uśmiechu widziałem jednak cień smutku. W pewnym momencie, niewiele myśląc, po prostu uniosłem jej dłoń do swoich ust i delikatnie ją pocałowałem. Nie spojrzała na mnie, ale też nie cofnęła ręki, ani nie przestała się uśmiechać.

- Już dobrze – mruknąłem. – Żyję. Nie musisz się już tak martwić – dodałem. W jej oczach znów zalśniły łzy, gdy na mnie wreszcie spojrzała.

- Teraz chcę tylko, żebyś wyzdrowiał. Nic więcej się nie liczy. – Mówiąc to, ściągnęła nieco brwi, poważniejąc. – I oczywiście, że zawsze będę się martwić. Jesteś dla mnie zbyt ważny bym tego nie robiła.

- Hinata… - szepnąłem znów po dłuższej chwili. Patrzyła na mnie pytająco, a ja w zamyśleniu przygryzałem dolną wargę. – Czy… czy on… jest tu nadal? – zapytałem tak cicho, że nie byłem pewny, czy w ogóle mnie usłyszała. Odkąd Shino powiedział mi o Naruto, cały czas zastanawiałem się, czy wciąż czeka gdzies tam w korytarzu. Nie byłem w stanie nic wyczuć. Ba, wręcz bałem się próbować. Nie miałem pojęcia, co właściwie powinienem mu powiedzieć. Podziękować? A może ochrzanić? W końcu to on doprowadził mnie do takiego stanu. Z bólem serca (dosłownie!), musiałem przyznać, że w tym momencie byłem na przegranej pozycji. Straciłem swoją siłę. Moje ciało mnie zawiodło. Moje zdrowie było w opłakanym stanie. Nie byłem w stanie walczyć. Nie miałem sił, by bronić swoich marzeń. Przegrałem.

Zerkając niepewnie na Hyuugę, czułem że dokonała już wyboru. Może jeszcze sama o tym nie wiedziała, ale ja już to widziałem. Czy więc powinienem podziękować Naruto, że ocalił mi życie? Przecież to ona była moim życiem.

- Poszedł, chwilę przed tym zanim weszliśmy do ciebie. Nie chciał cię niepokoić. Mówił, że wpadnie, gdy poczujesz się lepiej – wyjaśniła  niepewnie. Pokiwałem nieznacznie głową. Ulżyło mi? Chyba trochę tak. Ułożyłem głowę wygodniej na poduszce, cały czas ściskając jej dłoń i patrząć teraz w okno. Było otwarte, a firanka delikatnie powiewała do środka. Ciemność, która rozprzestrzeniała się na zewnątrz sprawiała, że nagle poczułem się strasznie senny.

- Hinata?

- Tak? – Niemal podskoczyła, gdy tylko wypowiedziałem jej imię. Zaśmiałem się lekko pod nosem.

- Wybacz, ale… czy możesz zostawić mnie samego. Jestem bardzo zmęczony – powiedziałem. Naprawdę dopadło mnie niespodziewanie potworne zmęczenie. Do tego stopnia, że powieki same mi opadały i miałem wrażenie, że momentami przysypiam. Dziewczyna wpatrywała się we mnie badawczym wzrokiem, aż w końcu przytaknęła. Wstała z krzesła i już miała kierować się do wyjścia, kiedy ponownie odwróciła się w moją stronę.

Nie pamiętam, czy to był już sen, czy wydarzyło się naprawdę, ale zbliżyła się do mnie, przejechała dłonią po moich włosach, zsuwając ją na mój policzek, a następnie delikatnie pocałowała nie w ustach. Nic więcej już mi się tej nocy nie przyśniło.

 

***

 

            Minęło kilka dni. Może tydzień. Ani trochę nie chciało mi się tego liczyć. Z każdym dniem, czułem się coraz lepiej i wiedziałem, że jeżeli wkrótce stąd nie wyjdę, nabawię się tylko odleżyn. Dwa dni po tym, jak trafiłem do szpitala odwiedziła mnie Sakura. Nie miała dobrych wieści. Przebadała dokładniej próbkę trucizny, którą pobrała i wyjaśniła mi jej specyfikę. Okazało się, że nie była w stanie wydobyć jej w całości, a sama substancja zwiększała swoją objętość i działanie, napędzana chakrą. Każda więc próba kontroli chakry i kumulowania jej w organizmie będzie sprawiała również silniejsze działanie trucizny. Krótko mówiąc, nie wolno mi używać żadnych technik. Nie mogę być już ninja.

- Poza tym – dodała, jakby za mało dobiła mnie już wcześniejszą informacją. – Twoje ciało ostatnio wiele zniosło. Na dzień dzisiejszy masz kondycje staruszka. Przykro mi, ale przez najbliższe miesiące będziesz dochodził so siebie.

- Miesiące? A co potem? – zapytałem. Zacisnęła usta, patrząc na mnie uważnie.

- Potem… - westchnęła, odwracając w końcu wzrok i dłonią zakładając kosmyk swych różowych włosów za ucho. – Zrobię wszystko co w mojej mocy, by opracować jakieś antidotum. Wiem, jak ważne jest dla ciebie bycie ninja – dokończyła.

Zacisnąłem pięści, wlepiając wzrok w podłogę. Czy to może być prawda? Nie mam nawet dwudziestu lat, a już mam przejść na emeryturę? W sumie kończenie kariery w młodości jest bardzo powszechne wśród ninja. Zwykle jednak kończy ją śmierć, a nie zatruty organizm. Powinienem być przygotowany, że i to się czasem zdarza. Powinienem być…

Haruno nie próbowała mnie pocieszać. Byłem jej za to wdzięczny. Nie chciałem litości. Już nie. Gdzieś tam w głębi coś podejrzewałam. Moje przeczucia okazały się słuszne. Usłyszeć jednak potwierdzenie swoich obaw, to zupełnie coś innego. Poczułem, jakby coś we mnie umarło. Wszystko inne stało się dla mnie jakieś takie obojętne.

Miałem tylko nadzieję, że Sakura dotrzyma tajemnicy lekarskiej. Nie zniósłbym więcej pocieszeń Hinaty, czy mądrych rad Shino. Byłem już pełnoletni, więc nie musiała informować nawet mojej matki. Tak będzie dużo lepiej. Niech nikt nie wie.

            Pod koniec mojego pobytu w szpitalu, zjawił się On. Widziałem, że przyjdzie. Nie wiedziałem, czy tego chcę, czy nie, ale czekałem na niego. Zapukał niepewnie i po moim znudzonym zaproszeniu, zajrzał do środka. Gdy wszedł, przez dłuższą chwilę tkwiliśmy w milczeniu. Obserwowałem go uważeni, z kolei on wędrował wzrokiem po ścianach, nie chcąc na mnie spojrzeć.

- Masz czyste sumienie – odezwałem się w końcu. Spojrzał na mnie zaskoczony. – Mogłeś mnie olać, zostawić tam na pastwę losu. Byłbym pewnie teraz w innym świecie. Ale nie zrobiłeś tego. Przyniosłeś mnie do szpitala, jak… - chciałem powiedzieć brata, ale ugryzłem się w język. Nie byliśmy braćmi. - … jak druha. Ochroniłeś swoje sumienie. Nie masz sobie nic do zarzucenia. Wszyscy na pewną są ci wdzięczni. – Ostatnie zdanie wypowiedziałem z większą złością niż planowałem. Przez moment myślałem, że nie chowam już żadnej urazy do niego, a jednak. Znów czułem się gorszy. Miałem wrażenie, że stoi przede mną bohater wioski, któremu winny jestem wdzięczność.

- Myślisz, że mnie to obchodzi? – warknął nagle, zaskakując mnie swoim ostrym tonem. – Nie zależało mi ani na moim honorze, sumieniu, poczuciu obowiązku… czy co tam sobie wymyślisz. W tamtej chwili… - przerwał, zaciskając usta i uparcie wpatrując się podłogę. Po chwili wreszcie na mnie spojrzał, a w jego błękitnych oczach wcale nie było nienawiści. - … zobaczyłem umierającego przyjaciela i byłem przerażony – powiedział, ściszając głos. Zamurowało mnie. Przyjaciela? Czy on… nadal tak o mnie myślał? – Jasne, byłem na ciebie wściekły, ale nigdy nie życzyłbym ci śmierci – dodał i uśmiechnął się z przekąsem. – Nawet, jeżeli twierdziłem co innego. – Wzruszył ramionami. -  Prawda jest taka, że przemyślałem sobie wszystko. Uznałem, że nie można tak szybko skreślać wieloletniej przyjaźni. Bo przez te wszystkie lata, ja darzyłem cię przyjaźnią – powiedział, patrząc teraz na mnie badawczo, jakby czekając na odpowiedź.

Byłem w szoku. Co jak co, ale tego się nie spodziewałem. Awantury, wyzwisk, chłodnego stwierdzenia, że żyję, wszystkiego, ale nie tego! Milczałem przez dobrą minutę na przemian to otwierając, to zamykając usta. W końcu jednak, opamiętałem się, odchrząknąłem i kiwnąłem lekko głową.

- Ta… Ja też – wydukałem tylko. Nie ma co, mówca to ze mnie żaden nie był.

- Chcę, żebyśmy wszystko odbudowali. Możemy zapomnieć o wszystkim i spróbować się dogadać. Jasne, jakaś tam gorycz zostanie pewnie na długo, ale naprawdę wierzę, że możemy kiedyś znów się przyjaźnić. – Ach ten Naruto i jego szlachetne serce. Właściwie, to nawet wierzyłem w jego szczere intencję. Nie litował się nade mną. Naprawdę nie chciał mnie stracić. – Rozmawiałem już o tym z Hinatą..

- Z Hinatą? – ożywiłem się nagle. Nie bardzo mi się to podobało. Knuli coś między sobą? Czyżby podczas mojej choroby znów się do siebie zbliżyli? – Nic nie wspominała mi o jakimś planie zjednoczenia – powiedziałem. Uzumaki uśmiechnął się lekko, wkładające ręce do kieszeni. Miał smutny uśmiech.

- Prosiłem ją, żeby nic nie mówiła. Nie chciałem robić z niej jakiejś pośredniczki – wyjaśnił. Zmrużyłem oczy, nie wiedząc, czego się spodziewać.

- Wróciliście do siebie? – wyrwało mi się, bo już nie mogłem wytrzymać. To ma być ich plan? Ja mam się zjednoczyć z Naruto i udawać, że wszystko jest ok, patrząc na ich szczęśliwy związek?!

- Nic z tych rzeczy – mruknął cicho, opuszczając nieco głowę. Zbliżył się do mojego lóżka i usiadł wreszcie na krześle obok. Cały czas trzymał ręce w kieszeni i znów unikał mojego spojrzenia. Wydawał się przybity i zamyślony.  – Oboje uznaliśmy, że wolimy ograniczyć relacje niż je zupełnie tracić – wyjaśnił, jak dla mnie nie do końca jasno. Przechyliłem głowę nieco w bok, nie widząc, o co mu chodzi. Spojrzał na mnie. – Hinata nie zwiąże się z żadnym z nas. Tylko tak możemy ocalić naszą przyjaźń – dokończył dobitnie.

Znów mnie zatkało. I co? I tyle? Zapomnimy o wszystkim? Uznamy, że nic się nie stało? Będziemy spotykać się, rozmawiać, żartować i tłumić swoje uczucia? To jest ten genialny plan?

- To żaden genialny plan – odezwał się nagle Naruto, a po moich plecach przeszły ciarki. Skubany, jakby czytał mi w myślach. –To raczej desperacka próba ocalenia resztek czegoś, co zostało zniszczone – zaśmiał się gorzko. Zrobiło mi się przykro. Ja również ubolewałem nad utratą przyjaciela. Uparcie wmawiałem sobie, że liczy się tylko moja miłość, ale jednocześnie bolało mnie, że tracę przyjaciela. Czy zdobywając jedno, mógłbym pogodzić się ze stratą drugiego? A może Naruto miał rację? Może faktycznie lepiej dryfować gdzieś po środku?

- Naruto… - Spojrzałem na niego uważnie. – Jesteś moim przyjacielem. Możliwe, że najlepszym – powiedziałem i widziałem, jak zalśniły mu oczy. – Ale ja odejdę – dodałem po chwili, a ten aż się wzdrygnął. – Nie mogę być już dużej ninją. Moje ciało na to nie pozwoli. Dlatego, nie zostanę w wiosce. Nie zniósłbym tego.

- O czym ty gadasz? – Był w szoku. – Jak to nie będziesz ninja? Gdzie chcesz odejść? Pogadam z Sakurą, na pewno coś wymyśli! – Nakręcił się, zdenerwowany. Uśmiechnąłem się gorzko.

- Już z nią o tym rozmawiałem. Pocieszała mnie, dawała nadzieję, ale… dobra intuicja, chyba to mi jeszcze tylko zostało. A ta podpowiada mi, że to koniec. Właściwie, chyba przeczuwałem to już od dłuższego czasu, bo w jakimś stopniu nawet się z tym pogodziłem – wyjaśniłem, ściszając głos na końcu. Oparłem głowę o poduszkę za plecami, wzdychając głęboko i wpatrując się obojętnie w sufit.

Odkąd dowiedziałem się o moim wyroku, zacząłem niepewnie rozważać różne opcję. Jeden z planów zakładał zabarykadowanie się w moim mieszkaniu i spędzeniu reszty życia na mojej kanapie. Ale co by wtedy począł Akamaru? On zasługiwał na coś więcej.

            Nie było opcji, abym trwał w Konoha nie będąc ninją. Absolutnie nie widziałem siebie w roli zwyczajnego mieszkańca na emeryturze. Wszyscy, których znałem byli shinobi. Jakim cudem miałbym być nadal z nimi nie będąc jednym z nich?! Właśnie wtedy przyszedł mi do głowy ten egoistyczny plan ucieczki. Jasne, miał on pewne wady, ale… w obecnej sytuacji jednak przeważały korzyści. O wiele łatwiej będzie mi się pozbierać w obcym miejscu, z dala od wszystkich.

            Naruto patrzył na mnie wyczekująco. Nadal był w szoku. Dlaczego właściwie postanowiłem mu się zwierzyć? Plan zakłada co najwyżej zostawienie listów, aby nikt nie mógł mnie powstrzymać. Uznałem jednak, że on mnie zrozumie.

- Co z Hinatą? – zapytał cicho.

- Będzie jej lepiej bez takiego słabeusza – zaśmiałem się.

- Nie pierdol. Myślisz, że ją obchodzi twoja siła – warknął nagle wkurzony. Westchnąłem z lekkim uśmiechem. Oczywiście, że tak nie myślałem. Co z Hinatą? Pewnie ktoś ją pocieszy.

- Jest twarda. Poradzi sobie. Ale… Nie będę jej nic mówił. To jest dla mnie zbyt ważne, a obawiam się, że ona mogłaby mnie przekonać do zostania.

- Rozważ to jeszcze. Może wspólnie znajdziemy lepszy plan? – zaproponował desperacko. Zaśmiałem się tylko, wzruszając ramionami. Lepszy plan? Przecież to ja od początku byłem problemem między nimi. To ja wszedłem w ich historię. Teraz miałem po prostu zniknąć. Jakby mnie nigdy nie było. Czy istniał lepszy plan?

- Ta… rozważę to.

 

***

            Jakiś czas później życie wróciło do normalności. Przynajmniej na tyle, na ile mogło być normalne życie kogoś, kto wychował się na byciu ninja i nagle musiał stać się kimś zupełnie innym. Nie powiem, bywały momenty, że nadal nie chciałem dopuścić do siebie takiego obrotu spraw. Próbowałem trenować, manipulować moją chakrą, ale pojawiła się pewna bariera, którą bałem się przekroczyć. Nie chciałem znów ścierać się ze śmiercią. Nie w tak żałosny sposób. Całe życie uważałem, że śmierć w boju byłaby czymś wręcz chwalebnym, a teraz? Mogłem najwyżej skonać, jak schorowany staruszek, który dostał duszności przy większym wysiłku.

- Z czasem będzie lepiej – pocieszała mnie Sakura. – Twoja kondycja się poprawi.

Marna to była pociecha, ale zawsze jakiś cel. Niekiedy, rekonwalescencja po trudnej misji też zajmowała tygodnia, a nawet miesiące. Cóż, jakby nie było, to skutek przebytej misji.

            Nie było mowy, abym przeniósł się do domu matki. Nawet mając w planach porzucenie Wioski. Po wielu awanturach, Tsume też w końcu odpuściła. Bywałem u niej na tyle często, że sama nie wpadała do mnie z niespodziewaną wizytą. Po jakimś czasie jej życie również wróciło do normy. Gdy upewniła się, że ze mną wszystko w porządku, ponownie zaczęła brać udział w misjach. Ona i wszyscy, których znałem. Co prawda, zawsze ktoś tam w Konoha zostawał, ale ilekroć usłyszałem o czyjejś nieobecności, ogarniała mnie nieopisana samotność. Miałem wrażenie, że życie wszystkich toczy się dalej, a moje stanęło w jednym miejscu.

- Jak mogę cię namówić, żebyś zmienił zdanie? – zapytał któregoś wieczoru Naruto. Uśmiechnąłem się lekko, ściskając w dłoniach butelkę wody. Siedzieliśmy sobie tego wieczoru z chłopakami w barze i gdy w pewnym momencie pozostali poszli złożyć zamówienie, Uzumaki ponowił desperacką próbę zniechęcenia mnie do moich planów.

- Jestem już gotowy. Nie ma o czym mówić – odparłem ze spokojem. I naprawdę czułem spokój. W momencie, kiedy już podejmie się trudną decyzję, człowieka ogarnia swego rodzaju lekkość.

- Jak ja jej to powiem? – szepnął bardziej do siebie niż do mnie. Wyjąłem z kieszeni złożoną kopertę i podałem ją przyjacielowi. Spojrzał najpierw na pakunek, a potem na mnie, marząc przy tym brwi.

- Nie musisz nic jej mówić. Tu jej wszystko wyjaśniłem. Przekażesz?

- To nie jest w porządku – burknął zirytowany, ale wyrwał ode mnie kopertę i wcisnął sobie do kieszeni. Podniósł kufel z piwem, upijając spory łyk i kręcąc lekko głową. – Nie  w porządku…

 

            To był bardzo relaksujący wieczór, ale rano szykowałem się do drogi, więc wyszedłem dość szybko. W sumie, moje zdrowie pozwalało mi teraz na wiele wymówek. Nikt nie oponował, nie namawiał mnie na siłę, ani nie wyzywał, że tak wcześnie wychodzę. Tylko Naruto zerkał na mnie z rozpaczą, jako jedyny wiedząc, że niedługo zniknę.

Nie było jeszcze tak późno, ale ulice zrobiły się już dosyć puste. Skręcając w ostatni zakręt przed moim mieszkaniem,, na końcu drogi ujrzałem ją. Stała przed budynkiem, w którym mieszkałem i wpatrywała się w niego z zamyśloną miną. Odwróciła głowę w moją stronę, jakby spodziewała się, że akurat tam się zjawię.

- Co tu robisz o tej porze? – zapytałem, gdy znalazłem się już dostatecznie blisko. Zacisnęła wargi, przełykając głośno ślinę. Milczała, świdrując mnie wzrokiem. Przez moment przeraziłem się, że blondas się wygadał, aż wreszcie się odezwała.

- Nie mogłam dziś sobie znaleźć miejsca. Mam ostatnie dwa dni wolnego i nie chciałam ich spędzać samotnie w domu – wyjaśniła, lekko się rumieniąc.

Uśmiechnąłem się z czułością, krzyżując ręce na piersiach.

- No to zapraszam do mnie. Powinienem mieć jeszcze jakieś resztki herbaty – zaproponowałem, w myślach szybko kalkulując,  czy nie zacznie czegoś podejrzewać, gdy zobaczy moje wysprzątane mieszkanie.

W istocie, gdy tylko przekroczyliśmy próg, od razu o to zapytała.

- Wiesz…mam teraz zbyt dużo wolego czasu i postawiłem na minimalizm – zaśmiałem się, kątem oka zerkając w stronę szafy, w której ukryte były bagaże. Przezornie, nie zostawiłem nic podejrzanego na widoku, znając brak poszanowania prywatności moich przyjaciół i rodziny. Zbyt wiele razy zdarzało im się wpadać do mnie bez zapowiedzi. Wolałem więc się zabezpieczyć i nie zostawiać na widoku żadnych podejrzanych tobołków.

            Od razu skierowałem się do kuchni, wyciągając z szafki dwa kubki i puszkę z herbatą. Nastawiłem wodę i w ciszy czekałem na jej zagotowanie. Za plecami słyszałem krążącą po pokoju Hinatę. Milczała, co wskazywało na to, że musiała się nad czymś zastanawiać, albo denerwować. W końcu dźwięk sprężyn od kanapy, dał mi znak, że wreszcie postanowiła usiąść. To jej nerwowe tupanie i mnie zaczynało niepokoić.

Woda się zagotowała i po chwili stawiałam już parzące się herbatki na stoliku w salonie. Usiadłem naprzeciwko niej, przyglądając jej się z uśmiechem. Ona również się uśmiechała i trwaliśmy tak dobrą minutę. Słychać było tylko w tle głośne chrapanie Akamaru z rogu pokoju. 

- Robimy walkę, kto pierwszy mrugnie? – zaśmiałem się, mając już dość tej ciszy. Odkąd wyszedłem ze szpitala, czułem wyraźną barierę między nami. Hinata prawdopodobnie nadal czuła się winna i wolała trzymać mnie na dystans, a ja… cóż, ja przecież zaraz wyjeżdżałem. Nie chciałem znowu mieszać jej w głowie. Jeszcze chwila i będzie wolna.

- Pogodziłeś się z Naruto? – zapytała niespodziewanie. Trochę mnie tym zaskoczyła. Myślałem, że to oczywiste. Jasne, było trochę sztywno, ale nie planowaliśmy się już pozabijać, a to przecież coś! Rozmawialiśmy, spotykaliśmy się… wydawało mi się, że jest to widoczne.

- Naruto coś mówił? – zapytałem niepewnie, unosząc kubek z herbatą i dmuchając w gorącą parę.

- Nie! – Szybko zaoponowała. – Po prostu cieszę się, gdy widzę was razem w zgodzie- wyjaśniła krótko. Wzruszyłem ramionami. Mimo wszystko, było trochę dziwnie.

- Słuchaj… myślałem o czymś ostatnio i chyba, chyba zabrakło czegoś z mojej strony – zacząłem niepewnie. Już jakiś czas zbierałem się do tej rozmowy. Jakaś część mnie, cieszyła się, że jednak jej uniknę i częściowo wyjaśnię wszystko w liście, który przekazałem Uzumaki’emu, ale skoro akurat dzisiaj się napatoczyła… Cóż, miejmy to za sobą.

Patrzyła na mnie z zainteresowaniem, siedząc prosto i prawą ręką gładząc swoje granatowe włosy, spływające po jej ramieniu. Przełknąłem  głośno ślinę, próbując zachować trzeźwość umysłu. Nadal była taka piękna.

- Chciałem… chciałem cię przeprosić – wypaliłem szybko. Już chciała, coś powiedzieć, ale zatrzymałem ją gestem ręki. – Nie. Poważnie. Byłem…. Byłem zbyt zaborczy. Traktowałem cię, jak jakieś trofeum. Narobiłem ci przy tym mnóstwo problemów. Nie powinienem był cię do niczego zmuszać. Przepraszam cię za to i… - zawahałem się, ale po sekundzie spojrzałem jej w oczy. – Chcę, żebyś wiedziała, że nie stanę ci więcej na drodze do szczęścia. Nie będę miał o nic żalu ani pretensji. Wiem, że Naruto… że na coś się umówiliście, ale… zapomnij o tym. Postępuj tak, jak będziesz chciała, nie patrząc na żadnego z nas. Chcę, żebyś  była szczęśliwa, nie ważne z kim – dokończyłem na jednym oddechu. Udało mi się nawet na koniec uśmiechnąć. Przygotowałem się na mocne ukłucie w sercu, ale o dziwo poczułem ulgę. Tak, jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar. Jakbym wreszcie puścił łańcuchy, które bardzo długo starałem się utrzymać.

- Kiba… - szepnęła cicho, wpatrując się we mnie jak w obrazek. Nagle zauważyłem, że po jej policzku ścieka łza.

- Hej! Nie, nie nie… - zacząłem szybko, odruchowo wstając z miejsca i siadając tuż przy niej. Dłonią, otarłem jej policzek, uśmiechając się pocieszająco. – Wiem, potrafię wygłaszać głębokie przemowy, ale nie musisz aż płakać – zaśmiałem się. Również zachichotała, ocierając oczy i kręcąc głową.

- Ja tylko… - załkała, powoli się uspokajając. Spojrzała wreszcie mi w oczy, a ja miałem ochotę zawyć do nich, niczym wilk do pełni księżyca. Tak właśnie na mnie działały. – Dziękuję – szepnęła.

            Nawet nie wiem, kiedy przywarła do mnie całym ciałem, a nasze usta złączyły się pocałunku. Długim i namiętnym. To była zaledwie chwila, gdy oboje zapomnieliśmy o całym świecie i mogliśmy jeszcze raz poczuć siebie nawzajem. Byliśmy tak zgrani, że nie potrzebowaliśmy już żadnych słów. Całowaliśmy się i pieściliśmy, jakby jutra miało nie być. Tak też właśnie czułem. Moje jutro z nią miało już nigdy nie nadejść. Starałem się więc zapamiętać każdy milimetr jej ciała, jej smak, jej zapach… Tuląc ją do siebie w sypialni, z całego serca pragnąłem, aby świt nigdy nie nadszedł.

 

HINATA

            Promienie słońca wdarły się do dusznej sypialni, świecąc jej prosto w oczy. Zmarszczyła brwi, mrucząc cicho z niezadowolenia i przeciągając się leniwie. Czuła się bardzo obolała, ale jednocześnie bardzo szczęśliwa. Tak jakby wszystko wróciło na swoje miejsce.

Powoli otworzyła oczy, niepewnie, spodziewając się ataku wielkiego, białego psiska. Zazwyczaj, to on budził ją pierwszy, trącając zimnym, wilgotnym nosem, lub od razu wskakując na łóżko. Tym razem jednak wokół panowała cisza. Pewnie jest bardzo wcześnie, pomyślała, nie przejmując się tym zbytnio. Uśmiechnęła się błogo, ponownie się przeciągając i leniwie odwracając się na drugi bok. Zmarszczyła brwi i nieco poderwała się z łóżka.

- Kiba? – zapytała, rozglądając się dookoła i uważnie nasłuchując.

Był w łazience? A może w kuchni? Cisza jaka panowała w mieszkaniu była niesamowicie drażniąca. Podniosła się niepewnie i pośpiesznie ubrała na siebie koszulkę chłopaka, która walała się akurat najbliżej niej.

- Kiba? – powtórzyła zaniepokojona, powoli wychodząc z sypialni. W salonie okna były częściowo zasłonięte, a jedno z nich było lekko uchylone. Musiała być naprawdę młoda godzina, bo na zewnątrz nadal panował stosunkowy spokój. Rozglądała się powoli po całym mieszkaniu, bojąc się nawet odetchnąć. Zdarzyło jej się już być samej w tym domu, gdy na przykład przyjaciel musiał po coś szybko wyskoczyć, ale tym razem było inaczej. Niepokój, który czuła, sprawiał, że pokoje wydawały się wyjątkowo wielkie i mroczne. Spojrzała w stronę okna i nagle podbiegła szybko do niego, otwierając je na oścież i wyglądając na zewnątrz. Uliczki były niemal zupełnie puste. Dostrzegła jedynie w oddali staruszkę zamiatającą swój ganek przed sklepem. Wykorzystała swoje umiejętności, starając się bardziej zbadać okolicę, ale po chłopaku nie było śladu. Przygryzła wargę z nerwów, ponownie chowając się do środka. Oplotła dłońmi ramiona, powoli wracając do sypialni. Czuła chłód i samotność. Gdy dotarła do drugiego pokoju, usiadła na brzegu łóżka, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w wykładzinę. Dokąd on poszedł? Myślała gorączkowo. Coś jej jednak mówiło, że nie wyskoczył tylko po świeże bułeczki na śniadanie. Intuicja podpowiadała jej coś o wiele gorszego.

            W pewnym momencie, kątem oka dostrzegła złożoną kartkę papieru leżącą na brzegu łóżka po drugiej stronie. List? Pomyślała. Może zsunął się z poduszki, gdy się wierciła i dlatego od razu go nie zauważyła. Chwyciła za kartkę i drącymi rękoma, rozłożyła ją, wczytując się w tekst.

Kochana, mam nadzieję, że dobrze spałaś. Nie miałem serca Cię budzić, tak pięknie wyglądałaś. Właściwie, to miałem na to wielką ochotę, ale musiałem być twardy! Wybacz, że dowiadujesz się w ten sposób. Chcia”

Kilka zamazanych linijek, które ledwo zdołała przeczytać. Zdawało jej się, że pisał pośpiesznie i dość chaotycznie. W końcu jednak dał sobie spokój i napisał na dole tylko.

„Pogadaj z Naruto. On ci wszystko wyjaśni.

-Twój Kiba”

 

            Złapała się za serce, czując narastający niepokój. Obawiała się najgorszego. Zerknęła pośpiesznie na zegarek. Dochodziła szósta. Zerwała się szybko z miejsca i pośpiesznie zaczęła się ubierać. Nie minęło nawet pięć minut, a już gnała przez uliczki Konohy w kierunku bramy wioski.

Czy on naprawdę mógł jej to zrobić? Naprawdę zamierzał ją zostawić?

Pędziła ile sił w nogach, ale droga dłużyła jej się jak nigdy. Czuła, jakby coś cennego wymykało się jej właśnie z rąk. Jakby sekundy dzieliły ją od utraty szczęścia na zawsze. Oczy zaszły jej łzami, przez co z trudem dostrzegała drogę. Zaklęła cicho, pośpiesznie ocierając rękawem oczy. Nie teraz, myślała. Nie rozklejaj się znowu! Bądź twarda!

Ostatni zakręt i jej oczą ukazała się brama wioski. O tej porze była jeszcze zamknięta, a to oznaczało, że aby przez nią przejść trzeba było się zameldować u strażników. Ku nim właśnie zamierzała się skierować. Oni musieli jej dać odpowiedź.

Zanim jednak zbliżyła się do strażników, z daleka dostrzegła znajomą postać. Zatrzymała się gwałtownie, czując dreszcze na całym ciele.

„Pogadaj z Naruto.”

Przypomniała sobie list od Kiby. Dlaczego? Dlaczego właśnie Naruto? Czy on nie zdawał sobie sprawy, jak trudne to dla niej było? Jak trudne musiało być też dla niego. Dlaczego właśnie jego uczynił posłańcem? Jak niby miała mu teraz spojrzeć w oczy, kiedy właśnie spędziła noc z kimś innym? Kiedy przez chwilę pojawił się w niej promyk nadziei, że wszystko znów może być dobrze.

            Powoli i niepewnie, zaczęła zbliżać się do blondyna, który z założonymi rękoma, opierał się o mur przy bramie. Głowę miał spuszczoną, a oczy zamknięte, jakby ucinał sobie drzemkę. Musiał tu stać już od dłuższego czasu.

-N-Naruto? – odezwała się niepewnie, gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko. Chłopak od razu podniósł głowę, mrugając gwałtownie i rozglądając się z roztargnieniem. Wyglądał, jakby naprawdę przerwano mu drzemkę.

- Hinata? Przyszłaś? – Spojrzał na nią nieodgadnionym wzrokiem. Nie potrafiła stwierdzić, czy był tylko zaskoczony, czy może zasmucony tym faktem.

- Czy ty… czy widziałeś… - Bała się go o to zapytać. Po tym wszystkim, jednak nadal bała się określić swoje uczucia.

- Tak. Widziałem się z Kibą – odpowiedział obojętnie. Przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie, aż nagle zaczął grzebać w kieszeniach bluzy. Wyciągnął z jednej złożoną kopertę i podał dziewczynie. – Prosił, aby ci to wręczył – dodał.

Hinata zacisnęła usta, patrząc to na blondyna, to na kopertę.

- Dlaczego ty mi to dajesz? – zapytała, od razu głowiąc się nad tym, czy jej słowa nie zabrzmiały zbyt szorstko. Naruto jednak uśmiechnął się speszony, wzruszając ramionami.

- Sam nie wiem. Może dlatego, że uznał mnie za swojego rywala? Może dlatego, że wiedział, że nie będę mógł odmówić? A może dlatego, że wiedział, że będziesz potrzebować wsparcia kogoś, komu bardzo na tobie zależy – powiedział, wpatrując się w nią intensywnie.

Hinata zamarła, rumieniąc się lekko. Po tym wszystkim on nadal… Nie zasługiwała na to. Nie była godna żadnego z nich. Tymczasem oni nadal chcieli się o nią troszczyć. Nawet wspólnymi siłami.

- Naruto… - jęknęła, a głos ugrzązł jej w gardle. Przełknęła głośno ślinę, ponownie patrząc na kopertę. – Co jest w środku? – zapytała już drżącym głosem. Coraz trudniej było jej utrzymać emocje na wodzy.

- Musisz to przeczytać – powiedział tylko, zbliżając się do niej jeszcze bardziej i niemal wciskając jej list w dłonie. Cała dygocząc, chwyciła za kopertę, czując jak po jej policzku ścieka łza. Tak bardzo się bała tego, co może tam przeczytać. Nie chciała poznać prawdy. W głębi serca, już wszystko wiedziała, ale jednak lada chwila jej obawy miały potwierdzić się na zwyczajnej kartce papieru.

Spojrzała w stronę bramy z utęsknieniem.

- Przeczytaj – zasugerował Naruto, jakby czytał jej w myślach i chciał powiedzieć, żeby nawet nie myślała o pościgu.

 

            Zaszyła się gdzieś w parku, na ławce w niewielkiej altance. Nie chciała, aby Naruto został teraz przy niej. Obiecała mu, że odezwie się do niego jeszcze tego dnia, aby nie musiał się martwić. Teraz jednak, potrzebowała chwili dla siebie. Potrzebowała pożegnania.

Do mojej najlepszej kumpeli…

Już nawet nie pamiętam, kiedy tak bardzo zawróciłaś mi w głowie. A może to siedziało we mnie od zawsze? Mimo wszystko, nigdy nie przestałaś być moją najlepszą przyjaciółką. W pewnym momencie byłem pewien,  że właśnie dzięki temu, jesteśmy w stanie stworzyć związek idealny. Potem jednak do mnie dotarło, że to są moje uczucia. Moje pragnienia. Ty posiadałaś serce o wiele większe. Na tyle duże, że byłaś w stanie pokochać nas obu. Cierpiałaś przez to, wiem. Przepraszam, że nie zauważyłem od razu z czym się zmagasz. Mimo wszystko, nie żałuję chwil, które dane nam było spędzić razem. Zarówno jako przyjaciele, jak i jako… kochankowie? To słowo brzmi dla mnie jakoś tak płytko. Jesteś moją bratnią duszą i zawsze nią będziesz. I gdyby nie to, co się ze mną stało, zapewne zostałbym przy Tobie jak wierny pies. Wybacz mi jednak, ale w obecnym stanie przysporzyłbym ci tylko więcej cierpienia. Nie chodzi o to, żeby bałbym się, że zaczniesz mnie inaczej postrzegać, czy mnie żałować. Akurat w tej kwestii chodzi tylko i wyłącznie o mnie ;) To ja nie jestem w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Przynajmniej nie teraz. Potrzebuję czasu, aby nauczyć się żyć na nowo, a nie udałoby mi się to nigdy przy tobie i innych. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz i nie będziesz zła.

Obarczyłem tym Naruto, bo skubaniec jej bardzo lojalny. To gość, na którym możesz polegać! Zaopiekuj się nim proszę, bo wiem, że pewnie teraz dręczy go straszne poczucie winy, że nie udało mu się mnie zatrzymać. Właśnie dlatego ty dowiadujesz się o tym w ten sposób. Dlatego, bo jestem niemal pewien, że tobie by się udało. Jesteś zarówno moją siłą, jak i słabością, dlatego właśnie poniekąd postąpiłem jak tchórz, zostawiając po sobie tylko list. Jeszcze raz przepraszam!

A teraz najważniejsza kwestia.

Nie zamierzam wracać.

Nie czekaj na mnie.

Żyj tak, abyś była szczęśliwa, nie zastanawiając się, co by było gdyby.

Ja też tak zrobię.

Żegnaj.

- Na zawsze Twój- Kiba”

 

            Przeczytała list jeszcze cztery razy, jakby starała się odnaleźć w nim ukrytą wskazówkę. Jakby to miała  być zagadka, którą musi rozwiązać, aby go znowu zobaczyć. W końcu jednak przestała już widzieć litery na papierze i wybuchła niepohamowanym płaczem.

 

EPILOG

15 LAT PÓŹNIEJ.

 

            Skurczybyk był coraz szybszy. Już nawet nie pamiętam, kiedy mnie przegonił. W lesie poruszał się niczym prawdziwe dzikie zwierzę. Był istną bestią, a mnie rozpierała duma.

Stałem na ścieżce, wpatrując się w korony drzew i próbując zlokalizować tego łobuza. W końcu zeskoczył na ziemię tuż za mną, szarpiąc mnie przy tym za barki.

- Mam cię! – warknął, udając groźnego. Jego młody psiak również nagle znalazł się przy mnie, lekko podgryzając moją dłoń.

- Może i jesteś szybszy, ale nie ukryjesz się przede mną – zaśmiałem się, zszarpując nicponia z pleców i czochrając jego bujną czuprynę. Jęknął głośno, odganiając mnie rękoma i poprawiając swoją fryzurę.

- No weź. Bo będę jakiś przylizany na wejściu – udawał zmartwionego swoim wyglądem. W rzeczywistości nie był typem dzieciaka, który przejmowałby się takimi pierdołami. Zabawa, treningi, polowania, tropienie… tylko to siedziało mu w głowie. Przynajmniej tak chciał być postrzegany. Wiedziałem jednak, że stresował się naszym, być może, nowym domem. Przez lata żyliśmy trochę na odludziu, aż wreszcie uznałem, że dzieciak musi się ucywilizować. To było dla jego dobra.

- Nie stresuj się. Na pewno inne dzieci cię polubią – powiedziałem z lekką kpiną w głosie. Spojrzał na mnie spode łba. No tak, przecież był już taki dorosły.

- Nie obchodzą mnie jakieś bachory. Nie mają ze mną szans. Będę się mierzył tylko z najlepszymi! – oznajmił z zapałem w głosie.

- To nie arena, tylko zwykła wioska. Nie rób w niej proszę zaraz rozróby. Nie chcę, żeby nas od razu wykopali – odparłem pośpiesznie, naprawdę zaczynając się obawiać jego zachowania. Co ja bym zrobił, gdy byłem w jego wieku? Zapewne szukał zaczepki, aby z kimś móc rywalizować i udowadniać swoje talenty. Ta, zdecydowanie to była moja krew.

- Jasne, tatku. O nic się nie martw. – Mówiąc to, zacisnął pięści z entuzjazmem, strzelając przy tym palcami. Westchnąłem tylko ciężko, kręcąc głową.

Po krótkim czasie, dotarliśmy na miejsce. Zadarłem głowę, z nostalgią podziwiając wielką bramę Konohy, którą ostatnio widziałem ponad 15 lat temu. Nic się nie zmieniło.

Minęliśmy wejście, w pierwszej kolejności meldując się u strażników. Dali nam instrukcję, gdzie i w jakiej kolejności mamy się kierować, aby móc się legalnie zarejestrować i zostać tu dłużej.

Idąc starymi uliczkami Konohy, rozglądałem się na boki. Czułem jednocześnie sentyment, radość, smutek. Mijani mieszkańcy wydawali mi się tacy obcy. Byłem nieco rozczarowany. Spodziewałem się, że już na wejściu spotkam jakąś znajomą twarz.

W pewnym momencie usłyszałem huk, czując jednocześnie lekki powiew wiatru. Zerknąłem zaskoczony w dół, patrząc na syna, który leżał na ziemi, przygnieciony przez innego dzieciaka.

- Złaź ze mnie ofermo! Nie biegaj tak, skoro to cię przerasta! Rany! Co za sierota! – moja latorośl już zaczynała się rozkręcać z wyzwiskami, wstając zdenerwowany z ziemi. Pacnąłem go tylko w łepetynę, aby się trochę opamiętał i nie wydzierał na całą ulicę. W ciągu kilku sekund, staliśmy się już obiektem zainteresowań ciekawskich gapiów. Młody coś burknął do mnie, mierząc mnie morderczym spojrzeniem i rozmasowywując swoje obolałe cztery litery.

- Jego wyjaśnij! To on mnie potrącił! – warknął, domagając się sprawiedliwości. Miał trochę racji. Spojrzałem więc nagannym wzrokiem na drugiego dzieciaka i w jednym momencie zamarłem. Czułem się, jakby zobaczył ducha. Te oczy, ta fryzura, ten niewzruszony wyraz twarzy…

- Neji? – szepnąłem. Młodzieniec spojrzał na mnie zaskoczony, powoli podnosząc się z ziemi i otrzepując swoje ubranie.

- Znał pan mojego wuja? – zapytał, mrużąc oczy i uważnie taksując mnie wzrokiem.

- Wuja…? - mruknąłem cicho, nadal będąc w szoku, jakim cudem ktoś może być do kogoś aż tak podobny. Czy to możliwe, że to był syn…

- Reji! – W tym momencie usłyszałem krzyk z oddali i od razu rozpoznałem ten głos. Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, nagle wyłoniła się z tłumu, idąc w naszym kierunku. Trochę starsza, dojrzalsza, ale wciąż tak samo piękna.

- Hinata – szepnąłem, nie mogąc przestać się uśmiechać.

 

 

 

 

 

           

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Statystyka

Obserwatorzy